Od jesieni co dzień z dalekiej Azji docierają do nas informacje o kolejnych ofiarach ptasiej grypy. Groźny wirus H5N1 znajdowany jest zazwyczaj wśród hodowanego ptactwa, ale od czasu do czasu atakuje też ludzi. Chorują dzieci i dorośli, a większość z nich niestety umiera. Po drugiej stronie ogromnego euroazjatyckiego kontynentu nie jest tak źle. W Europie także chorujemy na grypę, ale nikt się nią specjalnie nie przejmuje. Owszem, dzieci i osoby w podeszłym wieku trafiają do szpitali. W tym roku zdarza się to dość często. Jeśli nawet umierają, tłumaczymy to ciągiem niefortunnych zdarzeń. Czy te dwie historie z różnych części naszego globu w ogóle coś łączy, poza nazwą choroby, którą być może niefortunnie przyjęto? Odpowiedź nie zabrzmi pocieszająco. Naukowcy od dawna informują, że tym dwóm chorobom nieprzypadkowo nadano identyczne nazwy. W obu przypadkach wywołują je wirusy grypy z rodziny Orthomyxoviridae. Wirus ptasiej grypy należy do typu A. Natomiast te atakujące człowieka mogą należeć do typu B lub C (nie powodują poważnych objawów), ale także do A i wtedy choroba ma zazwyczaj cięższy przebieg. Chorują całe rodziny, pustoszeją przedszkola, szkoły, zakłady pracy, a zapełniają się szpitale. Zdarza się – i to wcale nierzadko – że chorzy z jej powodu umierają. Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), grypa sezonowa jest przyczyną śmierci rocznie miliona ludzi na świecie. Dotyczy to jednak osób starszych, osłabionych, mających różne przewlekłe choroby lub tych, którzy zamiast leżeć w łóżku tygodniami próbowali ja przechodzić.
Leczenie grypy dużo kosztuje. Profesor Andrzej Steciwko, kierownik Katedry i Zakładu Medycyny Rodzinnej Akademii Medycznej we Wrocławiu obliczył, jakie pochłonęła wydatki w 2005 roku na Dolnym Śląsku, kiedy zachorowało na nią 2,5% mieszkańców regionu (ponad 50 tysięcy osób). Pobyt chorych w szpitalu kosztował 112 tysięcy zł, leki – 12 mln złotych. Zwolnienia chorobowe obciążyły pracodawców na kwotę 35 mln złotych, a ZUS – 9 mln złotych. Typ A u człowieka nie jest tożsamy z typem A u ptaków. To, z jaką odmianą mikroba będziemy mieć do czynienia, zależy od specyficznych białek tworzących na jego powierzchni drobniutkie wypustki przypominające kolce, niezbędne do namnażania się. Naukowcy identyfikują dwa typy białka: neuraminidazę występującą w 9 odmianach i hemaglutyninę, której doliczyli się 15 wersji. Stąd tajemnicze literki H i N w pełnej nazwie groźnego dziś wirusa ptasiej grypy. Skoro obie choroby – ludzka i ptasia – są wywoływane przez niezwykle podobne do siebie wirusy, to istniej ryzyko, że oba mikroby będą mieszać swój materiał genetyczny. Dojdzie do tego, gdy w jednym organizmie znajdą się jednocześnie owe dwa różne typy wirusów (zabijający ptactwo o symbolu H5N1 i wywołujący grypę u człowieka). Tego właśnie obawiają się eksperci. Efektem tej mieszanki będzie bowiem mutacja – nowy, wielce prawdopodobne, że niezwykle zjadliwy wirus, który tak jak ten dziesiątkujący dziś drób, będzie zabijał ludzi.
Na szczęście takie „mieszanki” nie powstają łatwo. Do spotkań dwóch wirusów w jednym ciele dochodziło już co prawda wielokrotnie. Z tego powodu zachorowało kilkaset osób, ale powstała mutacja wirusa była na tyle słaba, że nie zagroziła innym ludziom. Wirus nie potrafił – poza jednym udokumentowanym przez WHO przypadkiem – przechodzić z człowieka na człowieka, a także szybko ginął po zarażeniu kilku osób. Nie przekroczył więc bariery międzygatunkowej i nie zaczął przeskakiwać z człowieka na człowieka (tak jak to jest w przypadku grypy sezonowej – gdy jedna osoba kichnie, może zarazić wszystkich wokół). Gdyby tak się stało, wymknąłby się spod kontroli. Wywołałby epidemię na niespotykaną w dzisiejszych czasach skalę, czyli pandemię.
Zdanie ekspertów WHO, taki scenariusz jest całkowicie realny. Pandemia grypy wybuchnie, jeśli nie w tym roku, to na pewno za kilka lat. Dzisiaj mamy trzecią fazę rozwoju pandemii. Oznacza to, że „wirus grypy o dużym potencjale pandemicznym” potrafi już zarażać ludzi. Nie umie jednak przenosić się z człowieka na człowieka (lub tylko sporadycznie). Z pandemiami świat borykał się już w 1918 i 1919 roku, gdy krążył wirus ptasiego pochodzenia, należący do podtypu H1N1. „Hiszpanka” przyczyniła się do śmierci, według optymistycznych danych, 20 milionów ludzi, według innych ekspertów pochłonęła nawet 50–100 milionów ofiar. Przez jednego maleńkiego wirusa zginęło więcej osób niż w wyniku I wojny światowej. Umierali zazwyczaj ludzie młodzi i silni. Tzw. grypa azjatycka, którą w 1957 roku wywołał wirus H2N2, zabiła półtora miliona osób. Jedenaście lat później, w 1968 roku kolejna pandemia wywołana wirusem H3N2 miała na swoim koncie tylko milion zgonów.
Ptasi wirus H5N1 świetnie pasuje do tej układanki. Eksperci nie mają wątpliwości, że może przybrać śmiercionośną postać. Jeśli tak się stanie, to w ciągu kilku miesięcy zaatakuje (jak wynika z komputerowych symulacji) co czwartą osobę na świecie. Ile z tego powodu umrze, trudno przewidzieć. Zagrożenie pandemią jest tym większe, że bagatelizujemy niebezpieczeństwo. Przyzwyczailiśmy się bowiem do myśli, że obecnie największymi problemami zdrowotnymi człowieka są tzw. choroby cywilizacyjne, czyli serca i układu krążenia oraz nowotwory. Uznaliśmy, że choroby zakaźne, dziesiątkujące przed laty całe wsie i miasta, praktycznie już nas nie dotyczą. Stworzyliśmy przecież doskonałe sposoby zabezpieczania się przed wirusami i bakteriami. Opracowaliśmy też leki niszczące chorobotwórcze drobnoustroje. Nic bardziej mylnego. Na liście największych zagrożeń, obok chorób cywilizacyjnych, mogą się wkrótce znaleźć zakaźne, w tym właśnie nowa odmiana grypy. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, wirusolodzy nie szczędzą czasu ani wysiłków, by przygotować się na najgorsze. Już opracowali leki przeciwwirusowe, które blokują białko o nazwie neuroaminidaza, obecne na powierzchni komórki wirusa. Dzięki nim wirus grypy nie może wniknąć do komórki człowieka. Bez tego nie jest w stanie namnażać się, a więc w efekcie umiera.
Dziś dostępne są dwa takie nowoczesne leki: oseltamiwir i zanamiwir. Oba przeszły dokładne badania kliniczne, niezbędne do rejestracji i są stosowane u ludzi najciężej chorych na grypę sezonową. Wyniki takiej terapii są bardzo dobre – tym lepsze, im wcześniej lek zostanie podany. Naukowcy jednak zwracają uwagę na niebezpieczeństwa związane z ich stosowaniem. Może bowiem dojść do takiej selekcji wirusa, że „przy życiu” pozostaną szczepy najbardziej odporne na leki, których żaden medykament nie jest w stanie zniszczyć czy nawet osłabić. Dojdzie do takiej sytuacji, jak w walce z bakteriami. Nadużywanie antybiotyków (skutecznie zabijających bakterie) spowodowało, że powstały szczepy całkowicie na nie odporne. Żaden znany dziś antybiotyk nie potrafi ich zniszczyć. Dlatego w przypadku grypy naukowcy już dziś apelują o ostrożność. Radzą, by leki antywirusowe podawać tylko w wyjątkowych sytuacjach, tam gdzie zagrożone jest życie chorego. Oznacza to, ze w razie wybuchu epidemii okażą się one niewystarczające. Z tego względu produktem pierwszej potrzeby będą wtedy bez wątpienia szczepionki. Tylko one mogą ochronić nas przed wszechobecnym wirusem.
Prace nad szczepionkami trwają już niemal od dziesięciu lat (od chwili, kiedy ludzie zdali sobie sprawę z zagrożenia pandemią ptasiej grypy). Przez ten czas powstały szczepionki prepandemiczne, które mają zmniejszyć siłę uderzenia wirusa H5. Z dotychczasowych badań wynika, że dzięki nim groźba zakażenia maleje o 30%. Pod koniec stycznia br. japońscy naukowcy poinformowali, że stworzyli szczepionkę przeciwko wielu szczepom wirusa. Do jej skomponowania użyli białek wirusa Hong-Kong-A i Sowieta-A oraz ptasiej grypy H5N1. Twierdzą, że dzięki takiej mieszaninie ich szczepionka będzie skuteczna również przeciwko nowym mutacjom wirusa grypy.
Ale nawet jeśli powstanie skuteczna i bezpieczna szczepionka, potrzeba będzie czasu do wyprodukowania jej w takich ilościach, by starczyło dla milionów potrzebujących. Zdając sobie sprawę z tego typu ograniczeń, eksperci przygotowują specjalne strategie – plany postępowania w razie wybuchu pandemii. W ich ramach opisane są zasady postępowania służb medycznych, wojska, policji i sztabów kryzysowych. Gromadzone są także leki przeciwwirusowe, które w razie wybuchu epidemii (zanim zostanie wyprodukowana szczepionka) będą stanowiły pierwszą linię obrony przed wirusem. Powinniśmy szczepić się co roku przeciwko grypie sezonowej, by w razie ataku wirusa-mutanta nasz organizm miał broń, która pomoże w walce z nim. Eksperci zapewniają, że przynajmniej osłabi jego działanie i będziemy chorować łagodniej. A to już jest coś.